Ziarnko w oku, kamień w bucie, ludzie w zamku, łbem w mur kucie

Zacznę tak samo, jak Kwiatosz swoje ostatnie trzy wpisy:

Czasami bywa tak, że* gra jest fajna, ale ma jakiś drobiazg… szczególik, przez który wydaje nam się, że coś z nią jest nie tak. Niby gra jest spoko, niby nie drażni, daje „fun”, ale jakas jedna rzecz może sprawić, że więcej do niej nie usiądziemy. Do Kwiatkosza zaś nawiązuje, ponieważ opowiadał niedawno o podobnej sytuacji, kiedy odkryjemy strategię wygrywającą. No tak, wtedy można powiedzieć (o ile to prawda, a nie narzekania gracza-Hejtera), że gra jest „złamana”, zepsuta. Opowiem tu jednak o przykładzie mniej oczywistym – o takiej smutnej sytuacji, gdy czynniki w grze sprzysięgają się przeciw nam i jedyne co możemy zrobić to samemu strzelić sobie w kolano.

Losowość to nie problem

Można by powiedzieć, że każda gra wkraczająca na losowościomierzu na czerwony obszar może wywołać sytuację, w której jesteśmy bezradni i robimy do innych graczy minę smutnej pandy. Takich przykładów jest ogrom, aczkolwiek, wiedząc o tym po wypróbowaniu gry mamy prostą decyzję: „Take it or leave it”, czyli albo pokochasz taką grę, mimo jej losowości, albo po prostu jej nie tykaj kijem i nie marnuj czasu.

Doskonałym przykładem na to są tacy Osadnicy z Catanu, czy Dziedzictwo.

Osadnicy cieszą się przecież dobrą opinią, czy też sentymentem nie tylko u niedzielnych graczy, ale i u wyjadaczy. Tak, ta gra jest losowa. Tak, możesz mieć pecha i Twoje wyniki będą wypadać co 10-tą turę. Złe rzeczy po prostu się dzieją i nie możesz nic na to poradzić… ale grasz dalej, za chwilę karta się może odwrócić.

A Dziedzictwo? Uwielbiam tę grę za temat. Wracam do niej bo mnie intryguje. Wiem, że co kilka partii śmiertelność matek będzie osiągała swoje maksimum, albo że będą się rodziły same córy. Złe rzeczy po prostu się dzieją… (z babińcem można żyć).

Ciach, coś nie wyszło. Mam środki na to by losowość pokonać i staram się to zrobić. Przeważnie się udaje, od czasu do czasu nie, ale choćby sytuacja była beznadziejna mogę i walczę dalej, choćby patykiem.

Grecka tragedia

Niedawno zauważyłem jednak w pewnej grze o Cylon wampirach czynnik, który nie jest strategią wygrywającą, ani losowością do przezwyciężenia. Mówię tu o Vampire Empire.

Zasady:

Gra w dużym skrócie polega na tym, że spośród 9 postaci zawsze wyłożone na stole (w zamku) są 3 z nich. Reszta jest w zakrytym stosie (w wiosce). Gdy ktoś wykituje lub ucieknie, zamek zawsze uzupełniamy do 3. Spośród tych 9 postaci 3 to wampiry. Gracz wampirów je zna. Gracz ludzi wie natomiast które dwie postaci na pewno wampirami nie są. Gracz ludzi może w swojej kolejce zaatakować jedną odkrytą postacią inną odkrytą postać, lub sprawdzić tożsamość jednej z nich. Wampir natomiast również może atakować się postaciami, odkryć jednego z wampirów, lub uwaga: schować jedną z kart z zamku na spód stosu wioski. Podkreślmy jedno: wampir może rotować postaci, człowiek nie.

Zagrałem parę razy w wampiry. Bardzo mi się spodobały. Wampirami czujemy ogromną przewagę, ludźmi zaś strach, niepewność, lekką paranoję – kolejni ludzie giną! Kto do cholery jest wampirem? Nie mam szans!
Super, super, super.
Rozegraliśmy kilka partyjek każdą ze stron. Wygrywają raz wampiry, raz ludzie. Nieco myślałem o grze i pewnego dnia mnie trafiło…

Co jeśli w zamku jest trzech ludzi i gracz-człowiek o tym wie… Przecież nie może zrotować postaci. Jedyne co może robić, to atakować się nimi nawzajem, albo czekać aż gracz-wampir to zrobi. Paraliż, niemoc. Grecka tragedia można by rzec – każda decyzja poniesie za sobą przykre konsekwencje.
Poszukałem problemu na forum – Herman też go dostrzegł, na co Filippos odpowiedział mu to samo co mnie, gdy go o to zapytałem:

„Było to planowane. Tak się po prostu czasem zdarza.”

O ile w grach losowych czasem dostajemy kopa, bo tak się czasem zdarza, tak tutaj tego kopa nie dostajemy… ale musimy go sobie sami wymierzyć.
I to boli bardziej. O wiele bardziej.

Efekt

Możliwe, że problem istnieje tylko w teorii, a w praktyce będąc w takiej sytuacji znalazłbym środki na zaradzenie takiej sytuacji – ot choćby skupiając się na bronieniu owych ludzi i przeczekaniu wampira, czy też zagrywaniu kart specjalnych, by go trochę przycisnąć. Nie chcę tu skreślać, czy piętnować Wampirów, bo po pierwsze nie o tym jest ten wpis, a po drugie… od momentu gdy ten problem zauważyłem (w teorii) nie dość, że mi się nie trafił, to nawet… nie ruszyłem puszki z grą.

I właśnie to jest ten kamień w bucie. Od momentu, gdy gra wydała mi się spaprana nie tknąłem jej. Mały szczegół. Rzadka sytuacja, która czasem może się przydarzyć, ale która skutecznie (choć możliwe, że niesłusznie) zniechęciła mnie do tego by siadać ponownie do gry.

Niewiedza jest błogosławieństwem.

_____________________

* Skąd to Kwiatosz mógł tak silnie zaczerpnąć ten zwrot… Pewnie co wieczór ogląda polskie kabarety, lub czyta wpisy na ZnadPlanszy do poduszki 😉