Muzyka jest dobra na wszystko!

Grywacie w RPGi?
To te śmieszne gry, w których nie ma planszy, ale jest Mistrz Gry (GM), który staje na głowie, by pozostali uczestnicy się dobrze bawili. Zaangażowanie GMa zaczyna się od wymyślania fajnych, ciekawych przygód, zawierających zaskakujące zwroty akcji, trudne decyzje i podniosłe momenty. Z czasem jednak GM gimnastykuje się coraz bardziej i chwyta wszystkiego, by jego sesje były klimatyczne i niezwykłe. Jednym z narzędzi jest szeroko pojęte tło dźwiękowe, które nieraz potrafi wręcz wysyłać graczy w wykreowany świat.
Ten zabieg… działa również przy planszy.

 

RPG

Prowadzę sesje RPG od wielu lat. Jeśli chodzi o tło dźwiękowe najprostszym zabiegiem zawsze było puszczenie ścieżki z Władcy Pierścieni podczas grania w system fantasy, czy techniawy podczas gry w CyberPunka. Mnie jednak to nigdy nie wystarczało. Wyszukiwałem i raczyłem graczy takimi dźwiękami, jak: las o poranku, zatłoczony rynek miasteczka, trzaskające ognisko, tłoczna oberża, czy morza szum-ptaków śpiew.
W Internetach znajdzie się wszystko.

Planszówki

Przy planszówkach też zawsze puszczaliśmy muzykę – jakąś przypadkową playlistę: od Beatlesów, po szanty. Niech coś brzęczy w tle, by nie było niezręcznej ciszy podczas kminienia. Raz jeden muzyka przypadkiem dopasowała się do gry, co zresztą wiąże się z pewną anegdotą, ale o niej na końcu wpisu.

Na aspekt muzyki zwróciłem większą uwagę przy naszej ostatniej grze w Jaskinię. W instrukcji załączony jest adres www, z którego można zaczerpnąć więcej klimatu w czasie gry – puszczając kilka zamieszczonych tam utworów. Fajny zabieg, ale słuchając tej nieco mrocznej muzyki stwierdziłem „Kurcze, nie czuję się przy muzyce jak w jaskini, może puszczę mój podkład jaskiniowy z sesji RPG…?” Reszta przystała na propozycję, przez co resztę gry spędziliśmy słuchając kapiących kropel wody i cichego bicia serca, przeplatanych czasem dziwacznymi odgłosami dobiegającymi z wnętrza jaskini.
Brzmiało to następująco.

Potem już poszło lawinowo: chińskie akcenty muzyczne przy grze „W roku smoka”, hawajskie przy „Bora Bora”. Podczas partyjki w „Pandemię” – soundtrack z gry „Prototype”, przy „Goblins Inc.” – soundtrack z gry „Worms Armageddon”, podczas gry w „Dominion: Seaside”, gdzie wszyscy zagrywali bez przerwy karty piratów – soundtrack z „Piratów z Karaibów” – bezcenne. Ostatnio, zaś, gdy z Beatą graliśmy cały dzień w Zimną Wojnę w tle leciała muzyka klasyczna – czułem się jakbym siedział w jakiejś siedzibie sztabu, w gabinecie generała, nad mapą i planował kolejne posunięcia słuchając dźwięków starego gramofonu stojącego w kącie pomieszczenia.

Polecam poeksperymentować z muzyką.
Wybranie ścieżki dźwiękowej z filmu, czy serialu o podobnej tematyce jest najprostszym (a bardzo skutecznym) rozwiązaniem. Dźwięki otoczenia potrafią zasiać jeszcze więcej klimatu, zwłaszcza w takich grach jak Jaskinia, czy Robinson Crusoe (szum wody, lub odgłosy dżungli – w zależności od tego gdzie stoi nasz obóz).

Do muzyki polecam własną inwencję lub najprostszy sposób:
Np. Youtube: „Chinese Music”.

Do tła dźwiękowego i odgłosów otoczenia darmowe i nieco skromne, ale zarazem proste i skuteczne narzędzie znajduje się pod tym adresem.
Dla tych bardziej angażujących się – mogę zaproponować montowanie własnych podkładów pod gry, z użyciem szerokiej biblioteki dźwięków na www.freesound.org

…a na koniec obiecana anegdota:

Graliśmy w Dixita, moja kolejka jako narratora. Spośród kart, które miałem na ręce wybrałem rysunek człowieka (czy osła?) trzymającego w ręku maskę. Skojarzyło mi się to z utworem ze spektaklu „Upiór w operze” o nazwie „Maskarada”. Słowa go otwierające (a zarazem refren) brzmią: ”Co za bal, maskarada na sto par…”. Licząc więc, że ktoś to skojarzy rzuciłem ową kartę oraz hasło „sto par”. Ludzie myślą, dokładają po mału swoje propozycje. Zbieram, tasuję, rozkładam. Wszyscy pochylają się nad stołem, by przyjrzeć się ilustracjom, gdy nagle nuty płynącego z głośników utworu milkną, a odtwarzacz (który najwyraźniej nauczył się trollować) wybiera zupełnie losowo z playlisty (zawierającej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset utworów)… oczywiście nic innego, lecz właśnie „Maskaradę”.

Pozostało mi tylko zagłuszać muzykę w kluczowych momentach, mówiąc akurat coś „niezwykle istotnego” do współgraczy…