Klimat, czy mechanika?

Jak wspomniałem wstępnie we wpisie The Origin of Geek – gryzie mnie ostatnio kwestia „Co lubię w grach?”. Może ujmę to bardziej ogólnie i zadam pytanie: Co ludzie lubią w grach?

Na podium kryteriów, które przykuwają uwagę graczy stawiam mechanikę gry oraz jej klimat. Od lat zresztą trwa zażarta walka między euro graczami, a zwolennikami gier american style, zwanych ameritrash’em.

Wpis ten został przeniesiony z poprzedniego bloga.

Nie ukrywajmy – większość z nas zaczęła samozwańczą przygodę z planszówkami  poprzez dostrzeżenie tytułu związanego z naszymi zainteresowaniami – a to Gra o Tron, bo czytałem książkę, a to Arkham Horror – bo lubię twórczość Lovecrafta, a to kolega przyniósł na spotkanie Wiochmen Rejsera, co za humor, co za klimat! Oczywiście niemała grupa osób, które wkroczyły do grona planszówkowego zaczynała od gier logicznych. To absolutnie przeciwny biegun, gdzie w zasadzie jest tylko mechanika, czysta mechanika, przeważnie żadnego klimatu, historii, tła.
Zazwyczaj gracze, w miarę jak rozwijają swe hobby – sięgają po coraz cięższe tytuły, a mechanika zaczyna odgrywać coraz większą rolę. Natomiast temat… cóż, bardziej lub mniej, ale schodzi na nieco dalszy plan. Co jak co, ale gdy po raz N-ty gramy w jakiś tytuł, znamy go na wskroś, planujemy ciekawą taktykę i nagle okazuje się, że albo losowość, albo zbytnia prostota i przejrzystość ruchów w grze, albo też klasyczne temperowanie najmocniejszego gracza krzyżują nam plany – stawiamy kolejny krok w kierunku euro gier. Nie ma tu żadnej dokładnej zasady – u każdego zjawisko to przybiera indywidualnego tempa i rozmiaru, ale zależność zdecydowanie istnieje i idzie w jednym kierunku – nacisku na mechanikę.

Zauważam to nie tylko na własnym przykładzie. Parę dni temu mój przyjaciel, Dominik skarżył się na losowość w pewnej grze. Ktoś tam zdobył lekką ręką większość punktów i nagle wygrał. Dominik mówił, gestykulował, zirytowany tłumaczył brak balansu w grze, a ja na chwilę odleciałem – wyobraziłem go sobie stojącego w ciemności, a hen, gdzieś w oddali, na horyzoncie migotało jakieś „światełko w tunelu”, które potem okazało się pędzącym pociągiem. Euro-Express.

Wcześniej inny znajomy – Mandi, miłujący gry pewnego polskiego wydawnictwa, w którego produktach jest przede wszystkim klimat (i  często nic poza tym) zagrał z nami razu pewnego w Kingdom Builder’a. Zakochał się. Porzucił większość dotychczasowej kolekcji i łyknął Agricolę, Mage Knighta, czy Myrmes. Jak to on wtedy określił „Kingdom Builder’em nawróciłem go na euro”. Nie wiem gdzie w tej grze jest euro, ale prawda jest taka, że chłopak kupuje teraz tytuły takie jak Pokolenia, czy Le Havre zamiast… potworków.

Z zebranych przeze mnie obserwacji można by więc już ogłosić, że mechanika rządzi w grach.
Nie zrobię tego jednak, albowiem najpierw podzielę się ciekawymi obserwacjami z drugiej strony lustra/kija/monety (niepotrzebne skreślić).

 

Jakiś czas temu zapytałem znajomych jaka jest ich zdaniem najlepsza gra, z jaką mieli styczność. O dziwo najwięcej głosów oprócz euro dostały King of Tokyo oraz… Magia i Miecz.

To ostatnie mnie zaskoczyło tym bardziej, że głos na nie oddał mój znajomy, zwany Ojcem Narodu, z którym grywam przez ostatni rok średnio dwa razy w miesiącu i to przeważnie w euro gry. Zapytany czemu Magia i Miecz odpowiedział mi tak:

„Jakto czemu? Bo można zrobić przegiętą postać i wpieprzać wszechświat. Kanibal i Pustelnik For The Win.”
I mimo, że jest łebskim gościem i jakby nie doceniał euro mechanik i tak najważniejsze dla niego w planszówkach będą klimat i możliwość mocnego pierd–nięcia, najlepiej w innych graczy.

Druga gra – King of Tokyo jest prostą, ale jako tako uczciwą turlaniną kości okraszoną świetną tematyką – walką potworów o stolicę Japonii. Gra potrafi zaskakiwać i wywracać sytuację na stole o 180 stopni, ale nie ma za dużo złej losowości. Pewnego razu, gdy smęciłem znajomemu – Jankowi – o ilości i jakości komponentów w pudełku z grą w porównaniu do jej ceny – zadał mi proste pytanie:
– No dobrze, ale czy gra sprawia Ci na tyle frajdy, że warto było wydać te pieniądze?
Pomyślałem chwilę… cholera, nie sprzedałbym King of Tokyo za nic…A gdybym mógł cofnąć czas, to i tak bym ją kupił. To świetny filer z przejrzystą i przyjemną tematyką i wykręconym klimatem.
– No tak, sprawia. – odpowiedziałem.
– W takim razie nie przepłaciłeś ani złotówki – odrzekł ze swoim klasycznym szelmowskim uśmiechem nr 3.

 

Czego mnie to nauczyło?

Cóż, zważywszy na to, że są na tym świecie gracze, którzy kierują się jedynie zasadą „więcej DePSa*”, albo inni, których hasłem przewodnim jest „Chrzanić klimat! Tylko mechanika”, to końcowym morałem powinien zostać jakże oklepany slogan „każdemu według potrzeb”, czy „nie ma gier lepszych i gorszych, niech każdy gra w to co sprawia mu frajdę”.

Tak jednak nie będzie. Jest to bowiem kompletna bzdura – tak samo jak twierdzenie, że wszyscy ludzie są równi. Są przecież jednostki bardziej i mniej wartościowe – inteligentniejsze i szlachetniejsze oraz głupsze i podlejsze. Tu jednak, z uwagi na mnogość czynników znacznie trudniej o obiektywną ocenę i wartościowanie, niż w ocenie gier. W planszówkach niektóre aspekty można nieco uprościć i wyważyć, dzięki czemu łatwiej o czarno-biały obraz. Są przecież tytuły, które mają świetny klimat i mechanikę, jak na przykład Mage Knight Vlaady Chvatila, oraz takie, które nie mają ani jednego, ani drugiego, czego przykładów, przez zwykłą uprzejmość wymieniać nie będę. To przykład ewidentnie czarno-biały. Pobawmy się więc szarością:
Gra o świetnym klimacie i dennej mechanice kontra gra o wybornej mechanice, ale braku klimatu. W te drugie grywam całkiem często. W te pierwsze… też czasami grywam – w każde z nich raz, po czym zirytowany pytam kiedy najbliższym razem palimy w piecu.
Mechanika to rdzeń gry. Klimat to dodatek. Dodatek, który dla jednych jest cholernie ważny i kieruje wyborem gry i sympatią wobec niej, a dla innych zupełnie nieistotny. Mechanika to co innego – mechaniki nie przeskoczysz. Mechanika to rdzeń gry, jej serce, jej życie.
Cytując Króla Sedesów: „Mnie oszukasz, przyjaciela oszukasz, mamusię oszukasz… ale życia nie oszukasz.”

 

_____________________

* DPS (Damage Per Second) – termin z gier komputerowych, sprowadzający się w praktycznym, szerokim zastosowaniu do określaniu siły łomotu spuszczanego innym.